Marlena Wieteska

Marlena Wieteska
Z firmy "Mamuka":http://www.mamuka.pl/category/chusty-dla-niemowlat-i-dzieci, _mama, propagatorka chust do noszenia dzieci i organizatorka warsztatów chustowych_

Podstawą jest chęć zgłębiania wiedzy. Niestety część rodziców uważa, że „przecież nie widać, żeby szkodziło, a dziecko chętnie zjada”. A przecież wiele chorób, nawet alergia może brać się z niewłaściwego jedzenia. I to jest też ważny element edukacji. Ja akurat uchodzę za „wariatkę” – wykluczyłam z naszej diety pszenicę, słodycze dzieci jadają tylko w soboty. Podstawą naszych posiłków są kasze i warzywa. I naprawdę dzieci nie chorują. Mam jednak to szczęście, że sprzyja nam otoczenie, ponieważ dzieci chodzą do przedszkola i szkoły Waldorfskiej, gdzie na właściwe żywienia kładzie się duży nacisk. Zwraca się również ogromną uwagę na otoczenie dziecka – naturalne zabawki, naturalne farby, etc. Mamy też spotkania z dietetykiem.
Kiedy jednak słyszę o słodyczach, czekoladach i innych rzeczach podawanych już w przedszkolach, nie mówię już o sklepikach szkolnych, to włos się na głowie jeży. Dlatego myślę, że edukowanie samego personelu w szkołach i przedszkolach oraz edukowanie rodziców przez ten personel to podstawa.

Nie sądzę też, że wszyscy rodzice sięgną po literaturę, ale jest internet, facebook, kluby dla rodziców, które powstają na potęgę. Uczmy się od siebie. Z moich obserwacji wynika, że wiele osób lubi naśladować innych, w tym również w sposobie wychowania dziecka. Uczenie poprzez przykład ma dla mnie największy sens.
Największy problem w wychowywaniu dzieci tkwi w “niechlujstwie i niechciejstwie”. Winę można zwalić na brak czasu, zapracowanie i zawsze znajdzie się 1000 wymówek. Jednak ci co chcą, mogą w dzisiejszych czasach naprawę szybko uzyskać informację i ją uzyskują, co widać chociażby po facebooku i ilości odsłon na portalach internetowych. Zdrowe żywienie nie wymaga niesamowitych nakładów czasu na przygotowanie, jeżeli się chce. Wystarczy kupić lepszy chleb, masło i sól ziołową, dobrą konfiturę, miód, melasę, ugotować warzywa na wiele różnych sposobów albo kaszę jaglaną z cynamonem i miodem. Najprostsze posiłki. Chodzi tylko o przestawienie klapek w głowie, że tak można. I nie trzeba weekendu spędzać w sieciach fast food. Łatwa dostępność wszystkiego rozleniwia i wyłącza myślenie. Nie myślimy, jakie będą tego konsekwencje za parę lat i jakie pokolenie wychowujemy.
W moim odczuciu wiele reklam produktów „niby” zdrowych powinno być po prostu zakazanych, bo wiele osób po prostu w to święcie wierzy, że tak jest.

Idziemy jako rodzice na łatwiznę – zamiast zgłębiać własne potrzeby. Lepiej dziecko „wrzucić w kulki”, bo ma się na chwilę spokój, choć po paru godzinach przebywania w takim miejscu dziecko jest rozdrażnione hałasem, przepełnionym kolorami otoczeniem, nie wspomnę już o higienie. Nie mówię, żeby całkowicie rezygnować z miejsc masowych, bo czasami musimy np. zrobić zakupy. Ale dzieci potrzebują przestrzeni, powietrza,kontaktu z przyrodą. Wybierając miejsce na 2-tygodniowy urlop kryterium wyboru jest ciepło i plaża – jak na bilbordach. Spacery w deszczu są passe. Żyje się szybko i szybko dokonuje się wyboru.
Sama doświadczyłam tego, że w determinacji wybrałam kiedyś wyjazd na Kretę z małym dzieckiem a z drugim w drodze bez kompletnego rozeznania. Basen był zimny, bez brodzika dla dzieci, stołówka przez ruchliwą ulicę. Największy koszmar, po którym wróciłam jeszcze bardziej zmęczona. Od dwóch lat mamy sprawdzoną ekipę rodziców, wybieramy pół roku wcześniej miejsca sprawdzone (w tym roku cudowne gospodarstwo agroturystyczne ma Mazurach), dostosowane do potrzeb dzieci, z dobrym i zdrowym jedzeniem, ogromną przestrzenią, etc… Dzięki temu dzieci również spędzają cudowny czas, bo mają towarzystwo, a my czas na poćwiczenie jogi.

Wracając do potrzeb chciałabym tutaj dodać jeszcze jedną rzecz na konkretnym przykładzie. Od ładnych paru lat zajmuję się produkcją i sprzedażą chust do noszenia dzieci. Produkt trudny na naszym rynku, gdyż wciąż pokutuje pogląd, że dziecko musi się wypłakać i nie można przyzwyczajać je do noszenia. Leży więc płaczące dziecko w wózku, a rodzice bujają nim, by je uspokoić. Niektórzy rodzice boją się też noszenia chusty, bo można dziecko skrzywić albo po prostu nie wiedzą jak jej używać. Ci jednak, którzy przekonali się do jej używania wiedzą, że zapewniają dziecku bliskość, jest ono spokojniejsze i tak naprawdę wiele rzeczy można zrobić razem, bez stresu i uspakajania na siłę.

Rodzic musi bardziej zwracać uwagę na potrzeby własne, a nie tylko na dbałość o dziecko. To my jesteśmy dla niego wzorem i przykładem do naśladowania. Jeżeli sami jemy niezdrowo, nie uprawiamy sportu, nie myjemy rąk przed posiłkami, nie dbamy o rytuał posiłku, począwszy od sposobu podania, jedzenia bez pośpiechu, nie nakładania więcej niż się zjada i odstawiania po sobie talerzy, to nie oczekujmy tego od dzieci. Nasze dziecko świadczy o nas. Nie narzucajmy reguł, których sami nie przyswoiliśmy i co do których nie jesteśmy konsekwentni, bo np. inni tak robią. Musimy sami w sobie poczuć potrzebę jedzenia zupy mlecznej zanim podamy ją dziecku. Oczywiście zupa mleczna to przenośna, bo nigdy jej nie podaję dzieciom. Mam od dzieciństwa uraz do kożuchów.